Tekst


Zawieszone: [TAKTYKA] Rozdział czwarty
W trakcie: [Drabble]
1. Castiel x Dean (SPN)
2. Stark x Rogers (Marvel)
3. Lucifer x Decker (Lucifer)
4. Sam x Lucyfer (SPN)
5. Levi x Petra (SNK)
6. Eren x Historia (SNK)
7. Mikasa x Jean (SNK)
8. Levi x Erwin (SNK)
9. Armin x Annie (SNK)
10. Konohamaru x Hanabi (Boruto)
11. Boruto x Mitsuki (Boruto)

Popularne

środa, 27 czerwca 2018

old.[NIEDOKOŃCZONE] untitled

Brak komentarzy:
✦✦
Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu! :D 
Opowieść pisana jest całkowicie przeze mnie, gdyby coś ktoś do tego miał.
Mam nadzieję, że pojawi się przynajmniej jeden komentarz. 
Zapraszam do czytania.
 ✦✦✦



Początek tej wielce zawiłej opowieści rozgrywany jest, niczym sztuka teatralna, w pewnym wielkim, zamczysku w Królestwie Wysp Efidatii, dokładniej mówiąc, pomiędzy Wzgórzami Arthaniel. Nie jest to zwykłe miejsce, w którym mieszkają jacyś przeciętnie-mili państwo z dwójką pulchnych dzieci, do których przychodzi zgorzkniała nauczycielka, plująca jadem dalej niż widzi. Właśnie w tym trudnym do znalezienia terenie (praktycznie nienanoszalnym na mapach) mieszkają członkowie Białej Arkady, czyli najgroźniejszej organizacji, pełnej morderców, zabójców i skrytobójców w południowej części wyspy.
Kilkoma słowami – każdy kto chciałby się dostać do środka, miałby dość duże problemy z wyjściem na zewnątrz o własnych siłach.Nie chodzi mi o to, że znajduje się tam bardzo trudny teren do pokonania, czy jakieś pułapki. Po prostu przy samym wejściu czatuje Vincere, wilkołak, który bardzo miło wita wszystkich gości (zazwyczaj odgryza jakieś ważniejsze części ciała).
Gdzieś na końcu korytarza tejże posiadłości słychać dość głośny, bo dziewczęcy pisk. Jeden z nielicznych tam osobowości, które posiadają serca, wbiegł po schodach do tandetnego pokoju ze ścianami o kolorze mdłego beżu. Potykając się o postawiony przy odrapanych drzwiach stojak na drewno, wręcz pada do stóp pewnej pięknej niewiasty, rządzącej tym całym przedsięwzięciem. Patrząc zniesmaczony, jak ta zrywa boki ze śmiechu, wstaje i otrzepuje się z praktycznie niewidzialnego kurzu.
  • Wiedziałaś, że przybiegnę, prawda? - pyta trochę obrażony, trochę rozbawiony. Przy okazji poprawia już zniszczoną, ciemną bluzę z kapturem.
  • Tak. - prycha dziewczę i siada na stole, postawionym gdzieś pod podgniłą już ze starości ścianą.
  • Panno Elatus przynoszę dość niemiłe wieści... - do różowego pokoju wchodzi wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna, z czarnymi włosami zasłaniającymi mu pół twarzy. - Co to truchło tutaj robi? - łypie wzrokiem na wcześniejszego osobnika.
  • Jak widać – stoi, Callidusie. - odpowiada dziewczyna – Fortem jest na okresie próbnym, co prawda pod okiem Morgana, ale mógłbyś okazywać mu trochę szacunku.
Wypowiada te słowa, jak gdyby nic nie leżało to w jej interesie. Chwyta w swoje małe dłonie pożółkły ze starości pergamin, białe pióro i zaczyna coś tam bazgrać. Dopiero po chwili podnosi na mężczyznę swoje oczy – jedno całkowicie zasłonięte przez czerwoną opaskę, drugie lekko zamglone przez mgiełkę.
  • Mówże, nie mam tyle czasu dla Ciebie. - niemal syczy w jego stronę.
  • Na Artemizie wybuchło powstanie przeciw wyrzucaniu ludzi za Bramę-
  • Raczej na pomaganiu w stworzeniu lepszego świata. - jej wzrok stał się jakoś ostrzejszy, jakby chciała wypalić w nim dziurę – Cóżże dalej? Nigrum jest ranna? Są jakieś szkody?
  • Rzecz w tym, że... Powstanie zostało szybko uciszone... - Callidus próbuje się jakoś szybko wytłumaczyć.
  • W takim razie co chciałeś mi przekazać?! - przerywa mu już lekko zdenerwowana. Zaczyna miętosić pióro między palcami, brudząc się przy tym atramentem.
  • … gdy pojawili się trzej jeźdźcy na koniach. Rzecz w tym, że to nie byli Kartodzy, co to, to nie. Tą trójką były dzieci.
  • Ma to związek ze zniknięciem córki Morgana? Wtedy też pojawiły się tam takie szczeniaki...- w jej oku pojawia się nienaturalny błysk.
  • I to niemały, pani. - uśmiecha się lekko czarnowłosy. - Ale czy musi się temu przysłuchiwać ten dzieciak? Nie sądzę, aby musiał to wiedzieć. - patrzy na niego z bynajmniej miłością.
  • Ach, zapomniałam o nim całkowicie. Pozwól za chwileczkę, Fortemie.
Z tymi słowami młodszy mężczyzna zostaje wypchnięty za drzwi, a one zatrzaskują się przed jego nosem, pozwalając białej farbie spaść z sufitu prosto na jego głowę. Z niesmakiem potrząsa głową i wręcz przylepia swoje ucho do drzwi. Wie, że to nie jest godne zachowanie, ale no cóż ma zrobić? Świat nie jest sprawiedliwy.
Zza drzwi prawie nic nie słychać, chociaż są one cienkie jak lód na jeziorze. Przytula się do nich jeszcze bardziej i wtem one otwierając się, powodując u niego kolejny upadek w ciągu kilkunastu minut. Zostaje przepchnięty na bok i zdenerwowany Callidus w końcu wychodzi.
  • Fortem, kochanie ty moje! - mówi dziewczyna ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust. - Morgan chyba już Ci mówił, że nie można podsłuchiwać, prawda? Trzeba Cię ukarać. - cmoka z niezadowoleniem.
Po raz kolejny w zamczysku rozlega się odgłos rozbijanej cegły i przebijający bębenki wrzask, tym razem może bardziej męski.
                                                                                ✦


Początkiem tej opowieści powinno być przedstawienie oraz scharakteryzowanie głównej postaci. Niestety, nijak ma się ta zasada do tej bohaterki, bo jej po prostu nie da się opisać. Ale jeśli naprawdę by się chciało, to trzeba by zacząć w ten sposób:
Pulchra jest niska, bo jak na 12 lat to 110 cm nie jest jakimś rekordem. Ma również nadwagę, która wpędza ją w dość wielkie w kompleksy. Każdy człowiek posiada w sobie jakiś kompleks wyższości, niższości, a ona właśnie taki – nie inny. Dodatkowo ma niską samoocenę; cały czas zadręcza się śmiercią swoich rodziców (umarli na psyhotitis), którą bez skrupułów wypomina jej babka Aurelia, od strony ojca.
Ale, ale! Znowu nie jest taka normalna (jeśli tak można by nazwać dziewczynę z myślami samobójczymi). Przez swoje zielone, wręcz trawiaste włosy, sterczące żółte uszy z przodu głowy przypomina nienaturalną hybrydę elfa równinnego, a brązowe oczy mogą utwierdzać w tym przekonaniu.
  • Zaatakowali Artefatis! - do małego, drewnianego domku położonego u zbocza góry, wbiega wysoka, fioletowooka dziewczyna. Nerwowo poprawia swoje czarne włosy, szybko przebiegając wzrokiem po twarzach tam zebranych.
  • Spokojnie, panienko Fugiet. - z bujanego, trochę podniszczonego fotela podnosi się Melis, córka czarnoksiężnika i alchemika – Morgana.
Wszyscy zamierają, gdy czarnowłosa dziewczyna osuwa się po framudze. Nikt nie kwapi się, aby jej pomóc, dopóki nie robi tego młoda alchemiczka. Pomaga usiąść czarnowłosej na fotelu i wychodzi, aby zaparzyć jej herbaty.
Wtem po schodach, gdzieś przy ścianie, rozlegają się podniesione głosy i słychać tupanie małych stóp. Do pomieszczenia schodzi zielonowłosa dziewczynka, na oko dwunastoletnia, w dużym, brązowym swetrze. Za nią niemal zbiega srebrnowłosa staruszka, która, gdy tylko zobaczyła smutne dziewczę na bujanym fotelu, wymija małą dziewczynkę.
  • Och, wszyscy czarnoksiężnicy, co się stało, Fugiet?! - pyta roztrzęsionym głosem.
  • Artefatis... Biała Arkada... zabili moją mateńkę...- mamrocze i nagle wybucha płaczem. Stara kobieta, nie wiedząc co ma na to poradzić, chwyta dziewczynę w swoje ramiona i jak najmocniej przytula do siebie.
  • Nie gadaj! - zaskoczona trawiastowłosa z szybkością geparda pojawia się przy nich – Przecież była elfem nocnym, jak ty! To nie miało prawa się stać! - piszczy, jeszcze bardziej doprowadzając czarnowłosą do obłędu.
  • Spalili lasy... - udaje się jej wypowiedzieć między napadami płaczu.
  • Och... - pojawia się zrozumienie, które patrzy teraz na czarnowłosą swoimi dużymi, brązowymi oczami.
Do pokoju niemal wpełza Melis, niosąca srebrną tacę z tęczowymi filiżankami. Mamrocze do siebie o jakichś durnych miksturach i stawia herbatę na małym stoliczku, stojącym na różowym, wytartym już, dywanie.
  • Jak się dowiedziałaś? - pyta jedyna znana im kobieta, zwana przez niektórych człowiekiem.
  • Felix przysłał mi zawiadomienie...! - szlocha dalej – W sobotę ma odbyć się jej pogrzeb!
  • Przecież mówiłaś, że ją spalili. - mruczy do siebie brązowooka i sięga po ciasteczka, leżące tak niewinnie na srebrnym talerzyku.
  • Wcale tak nie powiedziałam, Pulchra! - rozlega się jeszcze większy płacz, pomimo pocieszeń staruszki; zielonowłosa zostaje zgromiona wzrokiem z niemalże wszystkich stron.
Bije się dłonią w czoło, przegryza czekoladowe ciasteczko i już po chwili powolnymi ruchami zmierza po schodach w stronę swojego pokoju. Rzuca się tam na łóżko, od razu grzebiąc dłonią pod puchową poduszką. Z westchnieniem ulgi siada i zaczyna czytać pamiętnik swojej matki. Uśmiecha się pod nosem, przeglądając postarzałe fotografie swoich rodziców.
Robi tak zawsze, kiedy czuje się smutna, lub nie rozumie zachowania niektórych osób. Szuka odpowiedzi w starych zapiskach i notatkach swoich rodziców. Nigdy nie miała okazji ich poznać, bo babcia zawsze mówi, że są gdzieś daleko, na jakimś bardzo ważnym wyjeździe.Ale podobno jeśli ktoś kocha, to wróci, prawda? Od kilku lat zadaje sobie to pytanie, uśmiechając się pod nosem na myśl o tym, że kiedyś ich pozna. Nie będzie mieszkać już ze swoją starą, ustalającą wiecznie rygorystyczne zasady, babcią, tylko z ukochanymi rodzicami.
Po godzinie dociera do samego końca i już ma zamiar zamknąć pamiętnik, gdy kątem oka zauważa odklejoną końcówkę okładki. Właściwie to nigdy nie zwróciła uwagi na stan tego zeszytu, bo jakoś nie było do tego dłuższej okazji, a teraz jest na to idealna pora. Sprawdza okładkę z każdej strony, ale na nic podobnego nie natrafia. Wzrusza ramionami i delikatnie unosi okładkę, patrząc teraz na jakąś dziwną, poskładaną kopertę. Co prawda, nie zainteresowałoby jej to, bo czytanie cudzej korespondencji nie jest jej ulubionym zajęciem, gdyby nie to, że ta koperta wyraźnie była zaadresowana do niej.
Mało dyskretnie rozgląda się na boki i z rozmachem otwiera mały pakunek, z którego wypada złoty pierścień razem z jakimś listem, zapisanym kolorowym atramentem. To pierwsze od razu obmacuje i obraca w palcach, wymierzając mu wartość. Zakłada go na palec, po czym prycha z niezadowoleniem – za duży.
Teraz dociera do listu, który zapisany jest jakimś dziwnym pismem z różnymi zawijasami. Mówiąc wprost – trudno się doczytać, co jest tam napisane. Mruczy pod nosem i wkłada go z niezadowoleniem między kartki pamiętnika, zamykając go z trzaskiem. Wkłada tą już, nie jedyną, pamiątkę po rodzicach pod swoją poduszkę, na której trudno się zasypia. Zsuwa się z łóżka, zakłada na bose stopy swoje ulubione papcie w szare króliki z guzikami zamiast oczu i znów schodzi na dół.
Uśmiecha się promiennie do oblężających stół kobiet i siada obok, już nie płaczącej, Fugiet. Kładzie dłoń na stole, aby widać było jej (niepasujący) pierścień, a drugą zaczyna upychać sobie ciasteczka do ust.


  • Ustaliłyśmy, że w jutro, to jest czwartek, wyruszymy w drogę do Artefatis na pogrzeb mojej mateńki. - zaczyna elfka...

[LEVIxOC] Biała apaszka

Brak komentarzy:
Uwaga! Informacje zawarte w tekście mogą być spoilerami co do mangi/anime! Wydarzenie lekko zmienione na potrzeby tekstu!
~ w tekście użyto: Mieczysław Fogg - "Ostatnia niedziela" (fragm.)

______________________________________

 Biała apaszka

______________________________________


Niedziela. Ostatni dzień tygodnia.
O poranku wyruszyliśmy za Mur. Po tak długim okresie czasu w tej zapchlonej dziurze poczułem radość. Chęć poznania tego świata zalewała mnie ze wszystkich stron. Radość, która zaczynała się gdzieś w sercu, rozprzestrzeniała przez malutkie żyłki po całym ciele, poprzez motyle w brzuchu, kończąc na wydychanym powietrzu. Wszystko było tak piękne, jak zapamiętałem. Słońce wciąż świeciło pełnią siebie, ptaki na samotnych drzewach śpiewały swoje małe utwory w stronę nieba, a w powietrzu rozchodził się delikatny zapach mokrej trawy.
Popatrzyłem ukradkiem na swojego... nie, to złe słowo... naszego Kaprala. Jak zwykle dumny, perfekcyjnie ubrany siedział na swoim brązowym wierzchowcu, jego zielony płaszcz Zwiadowców powiewał delikatnie na równi z białą apaszką, którą zawsze wiązał pod szyją. Wiatr rozwiewał mu włosy w każdym kierunku świata, kierując je wprost na oczy, delikatne policzki, czarne, trzepoczące rzęsy. Zganiłem się w myślach, gdy jego wzrok zwrócił się ku mnie.
Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, a jego srebrzyste oczy zdawały się pochłaniać moje w każdym calu.

To ostatnia niedziela.

Po moim prawym boku jechał rozgadany Eren, jak zawsze w świetnym humorze. Twarz rozświetlona przez promienie słoneczne, właśnie-wstałem-z-łóżka rozczochrana głowa i postawa mówiąca "hej, to piękny dzień na odbicie świata". Szerokim uśmiechem od ucha do ucha zdawał się podwyższać morale kompanów, jak i wesołymi historiami opowiadanymi głośnym tonem, zdaje się, w moją stronę. Nie wiem, przez chwilę go nie słuchałem. 
W tym momencie liczył się dla mnie tylko ten lekki uśmiech, który posłał mi Levi. Uśmiech przeznaczony dla mnie. Na zawsze.
Zaczęła się jazda.
Godziny później byliśmy zmęczeni wszechogarniającą nas pogodą. Było zdecydowanie za ciepło. W tym czasie napatoczyło się tylko kilka normalnych i jeden zbłąkany tytan, dodatkowo nie o pełnych zmysłach, Wydawał się wskazywać jedynym nieobgryzionym z głodu palcem w stronę dalekiego horyzontu, a jego niezrozumiały bełkot... jakby  uporczywie chciał nam coś przekazać? Ostrzec nas? Delikatnie spróbowałem przekazać to Oluo, który akurat stał najbliżej. Zbył mnie, jak gdyby nigdy nic, mówiąc: "Tytani nie gadają, durniu". Zaryzykowałem spojrzenie na zamyślonego Kaprala, który nieznacznie kiwnął głową w moją stronę. Przynajmniej on mnie tutaj czasem słucha.
"Ferreus, jedź pierwszy."
Znowu ruszyliśmy. Na początku ja, Kapral i Petra na przodzie, Eren z obu stron osłaniany przez Gunthera i Oluo, a Eld na samym tyle zamykał nasz szyk. Przez chwilę wydawało mi się, że poza dudnieniem końskich kopyt o suche podłoże, słychać coś jeszcze, jakiś... daleki, regularny stukot. Dziwne.
Zignorowałem to na dłuższy czas, ale gdy nagle czarne flary zamigotały na niebie, ta jedna natrętna myśl wróciła. Musiało stać się coś poważnego... kolejny odmieniec?

dzisiaj się rozstaniemy, 

Gdzieś w zasięgu mojego wzroku znalazła się mała, wnerwiająca czarna plamka, zasłonięta zaraz przez kolosalne drzewa na naszej drodze. Wjechaliśmy do gigantycznego lasu. Lasu z roślinami gotowymi sięgnąć liśćmi po gwiazdy, które bezchmurnymi nocami pojawiają się na niebie. W powietrzu zapachniało świerkiem, ciepłem, a nawet małym domkiem w górach, w którym kiedyś mieszkałem... Nie dałem się jednak zmylić tymi przychodzącymi na myśl wspomnieniami. Dawno je porzuciłem.
W którymś momencie jazdy po naszej lewej stronie zza drzew wyłonił się tytan, a chwilę później leżał rozpłaszczony, przytulając ziemię z bliska. Ackerman z sarkastycznym uśmieszkiem pojawił się obok mnie, strzepując z ostrza flaki pokonanego potwora. Powoli sięgnąłem w stronę jego twarzy, delikatnie ścierając z bladego policzka plamę krwi, wnętrzności, cokolwiek - wiedziałem, jak Ackerman nienawidził brudu... 
Niemal natychmiast spostrzegłem swój błąd, gdy popatrzył na mnie z tym swoim ostrzegawczym ogniem w stalowych oczach. To nie był czas na bawienie się w rodzinę.
Po chwili przywróciliśmy do życia szybkie tempo, które, nie wiedząc kiedy, rzuciliśmy gdzieś w czasie wjazdu między gigantyczne konary. Dudnienie z wcześniej zbliżało się do nas coraz bardziej, brzmiało, jak takie małe 
tup 
tup 
tup 
tup 
tup,
które robi małe dziecko, gdy uczy się chodzić. Uśmiechnąłem się lekko, na chwilę pozostając we własnych wspomnieniach.
I wtedy zaczęła się istna parodia.
Przez cichy szum lasu przedarł się przeraźliwy wrzask. Wrzask konającego człowieka. 
Jedno porozumiewawcze spojrzenie między nami - wiedzieliśmy co się kroi. Z małej, dotychczas rozpierzchniętej grupki, wróciliśmy do szyku trenowanego przecież przez tyle miesięcy - niektórzy nawet i lata spędzili na przygotowaniach do tego momentu. Oddział Specjalny. Najlepsi z najlepszych. Nie tak łatwo będzie nas pokonać.
Kolejne krzyki towarzyszy broni rozbrzmiewały w okolicy, jak niechciane echo - cały czas powracały. Mogłem tylko zastanawiać się nad tym, co było ich przyczyną. Kolejny odmieniec? Zwykły tytan? Przecież każdy normalny człowiek pokona jednego, zbłąkanego tytana.
Moje rozważania przerwał widok... widok cienia zza drzew. Miałem złe przeczucie. Cholernie. W tamtej chwili to dostrzegłem. A raczej ją. Wielką, potworna postać. Ze trzydzieści- może więcej metrów. Poruszała się jak wypuszczona strzała z łuku - z gracją, ale zabójczą. Jej wzrok spoczął w moich okolicach, albo raczej na postaci za mną. Odwróciłem się, dostając olśnienia i krzycząc jedno słowo.
"Eren!"
Reszta działa się stanowczo za szybko. W mgnieniu oka blondwłosy, okazało się z bliska, tytan rzucił się w naszą stronę. Levi szybko machnął mi dłonią. Rozdzieliliśmy się...

dzisiaj się rozejdziemy 

Wszyscy zarzuciliśmy na głowy zwiadowcze kaptury, haki wystrzeliły, zerwaliśmy się w górę. Miło było znowu poczuć niezły kop adrenaliny. Kolejne gałęzie kolosów znikały daleko za nami, a trzęsące ziemią tąpnięcia pojawiały się bliżej, coraz bliżej, prawie, prawie tuż tuż.
Uśmiechnąłem się szyderczo pod nosem. Widać było, że ten tytan to istota inteligentna, w sposób jaki się poruszała... a nie zauważyła nawet, że dwoje najważniejszych osób z naszego Oddziału Specjalnego zniknęło gdzieś w gąszczu drzew. Tch.
"Pokażmy jej, kto tu rządzi!" usłyszałem obok siebie krzyk Elda.
'Pozbyć się natręta i z głowy' - tak mawiał Gunther. Mawiał.
Zanim wszyscy zdążyliśmy się dobrze zorientować w nadchodzącej nieubłaganie sytuacji, spomiędzy drzew sięgnęła po niego gigantyczna, umięśniona ręka. Stało się to tak szybko, że ledwie zobaczyłem to kątem oka. Wrzask, jaki po tym nastąpił, do końca życia zakotwiczył się gdzieś w zakątku mojego umysłu. Patrzyłem jeszcze w locie, jak kości mojego kompana, ba, przyjaciela, wyginają się w nienaturalny sposób, a oczy wyglądają, jakby miały wyjść... nie, w ciągu chwili wystrzeliwują na wierzch. Między palcami ogromnej postaci wypłynęła mieszanina zmiażdżonych kości, flaków, zawartości jelit, pozostałość po członku z mojej drużyny.
Zadrżał mi głos, a miałem tylko dopowiedzieć "dowalmy skurwysynom". Tyle. Zamiast tego wydostał się szloch - szloch przestraszonego dziecka.
Parliśmy do przodu, a właściwie staraliśmy się. Przez te kilka sekund, kiedy tytan zajął się Guntherem, po prostu uciekliśmy trochę dalej. Sytuacja wyglądała źle. Ja - strach w oczach, Petra - łzy, Oluo w roztrzęsieniu. Jedynie Eld miał cały czas zaciętą minę, może dlatego Ackerman mianował go swoim zastępcą.
Ackerman. Levi. Levi... Nie umrę tutaj. 
Nie było więcej czasu. Odwróciliśmy się. Kontratakowaliśmy.

na wieczny czas. 

Pierwsze w ruch poszły zabawki Elda. Wielką widoczną nam przestrzeń przykrył dym z bomb dymnych, które właśnie nosił na takie okazje ze sobą. Tyle razy z tym ćwiczyliśmy... Zawsze było perfekcyjnie, ale też zawsze były to tylko ćwiczenia. Mogliśmy się tylko domyślać, że nie będzie tak łatwo, jak wtedy.
Gdy rozsierdzona postać wpadła w dym, jako pierwszy do przodu ruszył Eld. Zaczął odwracać uwagę potwora, co - o dziwo - osiągnęło pozytywne skutki. W połączeniu z wściekle denerwującym dymem tytan wydawał się całkowicie zdezorientowany. Kolejny sukces, uśmiechnąłem się lekko do siebie. W ciągu sekundy w ruch ruszyła Petra, a ja tuż za nią. We dwójkę podcięliśmy ręce blondwłosej w taki sposób, aby uszkodzić jak najwięcej mięśni i najważniejsze ścięgna - ręce są najgorszym zagrożeniem ze strony tytana... zaraz po gigantycznych szczękach oczywiście.
Kolejnym atakiem Eld i rudowłosa załatwili jej oczy. Widziałem to dokładnie z góry i uniosłem miecze na kolejny atak.
Już miałem szykować się do przecięcia karku potwora, gdy nagle część ciała zastępcy Kaprala znalazły się w szczękach tytana. Nim zareagowałem, na jeszcze pokrytej rosą trawie leżały pogryzione, wyplute zwłoki. Brązowe oczy patrzyły na nas z przerażeniem.
Czując w sobie przypływ złości rzuciłem się w obroty, spadałem w dół, prosto na kark monstrum. Już prawie byłem tam, centymetry dzieliły mnie od przecięcia powierzchni, gdy coś chwyciło mnie za nogę. Popatrzyłem tam oniemiały i w sekundzie leciałem prosto na drzewo. Chyba uderzyłem głową w jakąś gałąź, bo mnie otumaniło. To nawet mało powiedziane. Nie pomagał też fakt, że wydawało mi się, jakby żebra były złamane i wbijały się w moje w płuca. Przed moimi oczami ciemniało z sekundy na sekundę. Siły starczyło mi tylko na mały, sarkastyczny uśmiech. Nie ma to, jak umrzeć w trakcie walki, pomyślałem. Dalej słyszałem już tylko dwa niekończące się wrzaski.
I głośny ryk kilka chwil później.
A może tylko mi się wydawało...?

To ostatnia niedziela, więc nie żałuj jej dla mnie, 

Na pewno wydawało mi się, że widzę parę przepięknych oczu.
Niebieskie oczy tytana, który zmiażdżył nas wszystkich.
Ostatni raz spojrzały na mnie ze smutkiem. 
I później zniknęły. 
Gdzie się podziały te oczy? 
Te oczy zniknęły.
Na zawsze.


spojrzyj czule dziś na mnie ostatni raz.  

Ach, nie!
Myliłem się.
Oczy wróciły.
Ale to nie te same oczy.
Nie, to nie są te wielkie, niebieskie oczy.
To perfekcyjne szare oczy.
Szare jak stal.
Czyje to oczy?
Patrzą na mnie.
Patrzą z... miłością?
Ale nagle...
Patrzą ze smutkiem?
Czuję coś na twarzy.
Coś mokrego...
Och, czemu te piękne oczy płaczą?
Przecież nic się stało.
Tutaj jest tak ciepło.
Jest tak pięknie. 
Prawdziwe marzenie.
Tak jak zawsze chciałem.
To ostatnia niedziela, moje sny wymarzone, 

Już wiem, czyje są te oczy.
Levi.
Ale co to?
Znikasz Levi.
Znikają te szare oczy.
Powoli odpływam, a oczy...
Zastąpione przez coś białego.
Nic nie widzę...
To pachnie Tobą...
Czy to...?
Twoja apaszka?

szczęście tak upragnione   skończyło się.

© Agata | WS
x x x x x x x.