✦✦
Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim blogu! :D
Opowieść pisana jest całkowicie przeze mnie, gdyby coś ktoś do tego miał.
Mam nadzieję, że pojawi się przynajmniej jeden komentarz.
Zapraszam do czytania.
✦✦✦
Początek tej wielce zawiłej opowieści rozgrywany jest, niczym sztuka teatralna, w pewnym wielkim, zamczysku w Królestwie Wysp Efidatii, dokładniej mówiąc, pomiędzy Wzgórzami Arthaniel. Nie jest to zwykłe miejsce, w którym mieszkają jacyś przeciętnie-mili państwo z dwójką pulchnych dzieci, do których przychodzi zgorzkniała nauczycielka, plująca jadem dalej niż widzi. Właśnie w tym trudnym do znalezienia terenie (praktycznie nienanoszalnym na mapach) mieszkają członkowie Białej Arkady, czyli najgroźniejszej organizacji, pełnej morderców, zabójców i skrytobójców w południowej części wyspy.
Kilkoma słowami – każdy kto chciałby się dostać do środka, miałby dość duże problemy z wyjściem na zewnątrz o własnych siłach.Nie chodzi mi o to, że znajduje się tam bardzo trudny teren do pokonania, czy jakieś pułapki. Po prostu przy samym wejściu czatuje Vincere, wilkołak, który bardzo miło wita wszystkich gości (zazwyczaj odgryza jakieś ważniejsze części ciała).
Gdzieś na końcu korytarza tejże posiadłości słychać dość głośny, bo dziewczęcy pisk. Jeden z nielicznych tam osobowości, które posiadają serca, wbiegł po schodach do tandetnego pokoju ze ścianami o kolorze mdłego beżu. Potykając się o postawiony przy odrapanych drzwiach stojak na drewno, wręcz pada do stóp pewnej pięknej niewiasty, rządzącej tym całym przedsięwzięciem. Patrząc zniesmaczony, jak ta zrywa boki ze śmiechu, wstaje i otrzepuje się z praktycznie niewidzialnego kurzu.
- Wiedziałaś, że przybiegnę, prawda? - pyta trochę obrażony, trochę rozbawiony. Przy okazji poprawia już zniszczoną, ciemną bluzę z kapturem.
- Tak. - prycha dziewczę i siada na stole, postawionym gdzieś pod podgniłą już ze starości ścianą.
- Panno Elatus przynoszę dość niemiłe wieści... - do różowego pokoju wchodzi wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna, z czarnymi włosami zasłaniającymi mu pół twarzy. - Co to truchło tutaj robi? - łypie wzrokiem na wcześniejszego osobnika.
- Jak widać – stoi, Callidusie. - odpowiada dziewczyna – Fortem jest na okresie próbnym, co prawda pod okiem Morgana, ale mógłbyś okazywać mu trochę szacunku.
Wypowiada te słowa, jak gdyby nic nie leżało to w jej interesie. Chwyta w swoje małe dłonie pożółkły ze starości pergamin, białe pióro i zaczyna coś tam bazgrać. Dopiero po chwili podnosi na mężczyznę swoje oczy – jedno całkowicie zasłonięte przez czerwoną opaskę, drugie lekko zamglone przez mgiełkę.
- Mówże, nie mam tyle czasu dla Ciebie. - niemal syczy w jego stronę.
- Na Artemizie wybuchło powstanie przeciw wyrzucaniu ludzi za Bramę-
- Raczej na pomaganiu w stworzeniu lepszego świata. - jej wzrok stał się jakoś ostrzejszy, jakby chciała wypalić w nim dziurę – Cóżże dalej? Nigrum jest ranna? Są jakieś szkody?
- Rzecz w tym, że... Powstanie zostało szybko uciszone... - Callidus próbuje się jakoś szybko wytłumaczyć.
- W takim razie co chciałeś mi przekazać?! - przerywa mu już lekko zdenerwowana. Zaczyna miętosić pióro między palcami, brudząc się przy tym atramentem.
- … gdy pojawili się trzej jeźdźcy na koniach. Rzecz w tym, że to nie byli Kartodzy, co to, to nie. Tą trójką były dzieci.
- Ma to związek ze zniknięciem córki Morgana? Wtedy też pojawiły się tam takie szczeniaki...- w jej oku pojawia się nienaturalny błysk.
- I to niemały, pani. - uśmiecha się lekko czarnowłosy. - Ale czy musi się temu przysłuchiwać ten dzieciak? Nie sądzę, aby musiał to wiedzieć. - patrzy na niego z bynajmniej miłością.
- Ach, zapomniałam o nim całkowicie. Pozwól za chwileczkę, Fortemie.
Z tymi słowami młodszy mężczyzna zostaje wypchnięty za drzwi, a one zatrzaskują się przed jego nosem, pozwalając białej farbie spaść z sufitu prosto na jego głowę. Z niesmakiem potrząsa głową i wręcz przylepia swoje ucho do drzwi. Wie, że to nie jest godne zachowanie, ale no cóż ma zrobić? Świat nie jest sprawiedliwy.
Zza drzwi prawie nic nie słychać, chociaż są one cienkie jak lód na jeziorze. Przytula się do nich jeszcze bardziej i wtem one otwierając się, powodując u niego kolejny upadek w ciągu kilkunastu minut. Zostaje przepchnięty na bok i zdenerwowany Callidus w końcu wychodzi.
- Fortem, kochanie ty moje! - mówi dziewczyna ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust. - Morgan chyba już Ci mówił, że nie można podsłuchiwać, prawda? Trzeba Cię ukarać. - cmoka z niezadowoleniem.
Po raz kolejny w zamczysku rozlega się odgłos rozbijanej cegły i przebijający bębenki wrzask, tym razem może bardziej męski.
✦
Początkiem tej opowieści powinno być przedstawienie oraz scharakteryzowanie głównej postaci. Niestety, nijak ma się ta zasada do tej bohaterki, bo jej po prostu nie da się opisać. Ale jeśli naprawdę by się chciało, to trzeba by zacząć w ten sposób:
Pulchra jest niska, bo jak na 12 lat to 110 cm nie jest jakimś rekordem. Ma również nadwagę, która wpędza ją w dość wielkie w kompleksy. Każdy człowiek posiada w sobie jakiś kompleks wyższości, niższości, a ona właśnie taki – nie inny. Dodatkowo ma niską samoocenę; cały czas zadręcza się śmiercią swoich rodziców (umarli na psyhotitis), którą bez skrupułów wypomina jej babka Aurelia, od strony ojca.
Ale, ale! Znowu nie jest taka normalna (jeśli tak można by nazwać dziewczynę z myślami samobójczymi). Przez swoje zielone, wręcz trawiaste włosy, sterczące żółte uszy z przodu głowy przypomina nienaturalną hybrydę elfa równinnego, a brązowe oczy mogą utwierdzać w tym przekonaniu.
- Zaatakowali Artefatis! - do małego, drewnianego domku położonego u zbocza góry, wbiega wysoka, fioletowooka dziewczyna. Nerwowo poprawia swoje czarne włosy, szybko przebiegając wzrokiem po twarzach tam zebranych.
- Spokojnie, panienko Fugiet. - z bujanego, trochę podniszczonego fotela podnosi się Melis, córka czarnoksiężnika i alchemika – Morgana.
Wszyscy zamierają, gdy czarnowłosa dziewczyna osuwa się po framudze. Nikt nie kwapi się, aby jej pomóc, dopóki nie robi tego młoda alchemiczka. Pomaga usiąść czarnowłosej na fotelu i wychodzi, aby zaparzyć jej herbaty.
Wtem po schodach, gdzieś przy ścianie, rozlegają się podniesione głosy i słychać tupanie małych stóp. Do pomieszczenia schodzi zielonowłosa dziewczynka, na oko dwunastoletnia, w dużym, brązowym swetrze. Za nią niemal zbiega srebrnowłosa staruszka, która, gdy tylko zobaczyła smutne dziewczę na bujanym fotelu, wymija małą dziewczynkę.
- Och, wszyscy czarnoksiężnicy, co się stało, Fugiet?! - pyta roztrzęsionym głosem.
- Artefatis... Biała Arkada... zabili moją mateńkę...- mamrocze i nagle wybucha płaczem. Stara kobieta, nie wiedząc co ma na to poradzić, chwyta dziewczynę w swoje ramiona i jak najmocniej przytula do siebie.
- Nie gadaj! - zaskoczona trawiastowłosa z szybkością geparda pojawia się przy nich – Przecież była elfem nocnym, jak ty! To nie miało prawa się stać! - piszczy, jeszcze bardziej doprowadzając czarnowłosą do obłędu.
- Spalili lasy... - udaje się jej wypowiedzieć między napadami płaczu.
- Och... - pojawia się zrozumienie, które patrzy teraz na czarnowłosą swoimi dużymi, brązowymi oczami.
Do pokoju niemal wpełza Melis, niosąca srebrną tacę z tęczowymi filiżankami. Mamrocze do siebie o jakichś durnych miksturach i stawia herbatę na małym stoliczku, stojącym na różowym, wytartym już, dywanie.
- Jak się dowiedziałaś? - pyta jedyna znana im kobieta, zwana przez niektórych człowiekiem.
- Felix przysłał mi zawiadomienie...! - szlocha dalej – W sobotę ma odbyć się jej pogrzeb!
- Przecież mówiłaś, że ją spalili. - mruczy do siebie brązowooka i sięga po ciasteczka, leżące tak niewinnie na srebrnym talerzyku.
- Wcale tak nie powiedziałam, Pulchra! - rozlega się jeszcze większy płacz, pomimo pocieszeń staruszki; zielonowłosa zostaje zgromiona wzrokiem z niemalże wszystkich stron.
Bije się dłonią w czoło, przegryza czekoladowe ciasteczko i już po chwili powolnymi ruchami zmierza po schodach w stronę swojego pokoju. Rzuca się tam na łóżko, od razu grzebiąc dłonią pod puchową poduszką. Z westchnieniem ulgi siada i zaczyna czytać pamiętnik swojej matki. Uśmiecha się pod nosem, przeglądając postarzałe fotografie swoich rodziców.
Robi tak zawsze, kiedy czuje się smutna, lub nie rozumie zachowania niektórych osób. Szuka odpowiedzi w starych zapiskach i notatkach swoich rodziców. Nigdy nie miała okazji ich poznać, bo babcia zawsze mówi, że są gdzieś daleko, na jakimś bardzo ważnym wyjeździe.Ale podobno jeśli ktoś kocha, to wróci, prawda? Od kilku lat zadaje sobie to pytanie, uśmiechając się pod nosem na myśl o tym, że kiedyś ich pozna. Nie będzie mieszkać już ze swoją starą, ustalającą wiecznie rygorystyczne zasady, babcią, tylko z ukochanymi rodzicami.
Po godzinie dociera do samego końca i już ma zamiar zamknąć pamiętnik, gdy kątem oka zauważa odklejoną końcówkę okładki. Właściwie to nigdy nie zwróciła uwagi na stan tego zeszytu, bo jakoś nie było do tego dłuższej okazji, a teraz jest na to idealna pora. Sprawdza okładkę z każdej strony, ale na nic podobnego nie natrafia. Wzrusza ramionami i delikatnie unosi okładkę, patrząc teraz na jakąś dziwną, poskładaną kopertę. Co prawda, nie zainteresowałoby jej to, bo czytanie cudzej korespondencji nie jest jej ulubionym zajęciem, gdyby nie to, że ta koperta wyraźnie była zaadresowana do niej.
Mało dyskretnie rozgląda się na boki i z rozmachem otwiera mały pakunek, z którego wypada złoty pierścień razem z jakimś listem, zapisanym kolorowym atramentem. To pierwsze od razu obmacuje i obraca w palcach, wymierzając mu wartość. Zakłada go na palec, po czym prycha z niezadowoleniem – za duży.
Teraz dociera do listu, który zapisany jest jakimś dziwnym pismem z różnymi zawijasami. Mówiąc wprost – trudno się doczytać, co jest tam napisane. Mruczy pod nosem i wkłada go z niezadowoleniem między kartki pamiętnika, zamykając go z trzaskiem. Wkłada tą już, nie jedyną, pamiątkę po rodzicach pod swoją poduszkę, na której trudno się zasypia. Zsuwa się z łóżka, zakłada na bose stopy swoje ulubione papcie w szare króliki z guzikami zamiast oczu i znów schodzi na dół.
Uśmiecha się promiennie do oblężających stół kobiet i siada obok, już nie płaczącej, Fugiet. Kładzie dłoń na stole, aby widać było jej (niepasujący) pierścień, a drugą zaczyna upychać sobie ciasteczka do ust.
- Ustaliłyśmy, że w jutro, to jest czwartek, wyruszymy w drogę do Artefatis na pogrzeb mojej mateńki. - zaczyna elfka...