Tekst


Zawieszone: [TAKTYKA] Rozdział czwarty
W trakcie: [Drabble]
1. Castiel x Dean (SPN)
2. Stark x Rogers (Marvel)
3. Lucifer x Decker (Lucifer)
4. Sam x Lucyfer (SPN)
5. Levi x Petra (SNK)
6. Eren x Historia (SNK)
7. Mikasa x Jean (SNK)
8. Levi x Erwin (SNK)
9. Armin x Annie (SNK)
10. Konohamaru x Hanabi (Boruto)
11. Boruto x Mitsuki (Boruto)

Popularne

środa, 8 sierpnia 2018

[Nokama w Akatsuki] Rozdział 1 [N. POV]

Brak komentarzy:
Zabrałam się za czytanie mangi od samiutkiego początku. :) 36 tomów za mną, może mi ochota nie przejdzie. Jedziemy z fanfikiem, a co!
Wklejony już tutaj, może kogoś zachęci do zajrzenia KLIK!
Rozdziały dodaję tam szybciej o kilkanaście dni ;)

UWAGA: Występują wulgaryzmy (pewnie kilka wyrazów), sceny przemocy. 

***



Błagałam o choć odrobinę światła, naprawdę. Zza zabitego deskami okna prawie nic nie przenikało do mojej zatęchłej nory, nie pomagały w tym również chmury, ani gruba warstwa błota częściowo pokrywająca zewnętrzną jego część. Na nic zdawały się wydłubane przestrzenie między belkami, a poświęciłam na nie kilka ładnych długopisów - tylko to miałam, no bo przecież dziesięcioletniemu dziecku nikt nie da noża do ręki, a tym bardziej nie zostawi gwoździ, które tutaj bardzo by się przydały. Oni sami o to zadbali, żeby nigdzie nie zostały, bo "zrobię sobie krzywdę". No, bo przecież tylko o tym myślałam, aby zrobić sobie krzywdę, a może jeszcze, co gorzej, im? Tutaj byłam bezpieczna, bezpieczna dla nich, stąd nie słyszeli moich wrzasków - ale to tylko na początku, bo jak tu się jak miałam się zachować,  w jednej sekundzie siedząc pod obrzydliwie odrapanym blatem w kuchni, a w drugiej będąc zamknięta na śmierdzącym, zabrudzonym strychu, gdzie pajęczyny miały wielkość małej choinki? Moja mała rosiczka swoją drogą też tam była. Zeschnięta, ale była. I jeszcze  w kilku miejscach wisiały porozbijane szklane ozdoby z niedawno odbytego przez nasze miasteczko festiwalu, świetnie. Idealnie. A żebym jeszcze w to wdepła!, tak pewnie śmiali się na dole, pijąc alkohol.
Po krzyczeniu, płaczem za tymi dwoma osobami , zwanymi wtedy przeze mnie rodzicami, kopaniu w drzwi, w chwilach smutku wodziłam palcami po starym, spróchniałym drewnie, próbując sobie wyobrazić za nim piękne słońce, swoimi promieniami opalające nawet najbardziej blade buzie, tego mi najbardziej brakowało. O, drzew też, zwłaszcza ich cienia podczas gorących dni, gdy mogłam sobie tam usiąść ze starym zielnikiem babci (och, gdyby jeszcze żyła), który był tak stary, że najżywotniejsi shinobi tego nie pamiętali. No, ona przynajmniej tak mówiła, zawsze kończąc każde zdanie "to naprawdę słonko, uwierz mi!".  A ja wierzyłam, bo kochałam babcię, a ona nie mogła kłamać. Wtedy tak przynajmniej myślałam, ale to się zmieniło, gdy zdałam sobie sprawę, że w trakcie jednego wieczoru zrobiła to, czego nie powinna. Powiedziała mi "oni to robią z miłości, musisz tylko trochę poczekać".
Wiesz, nie każdy ma świetnych rodziców. Jedni są mili, kochani, och, marzenie, po prostu dla swoich dzieci zrobiliby wszystko, wszystkie ich uśmiechy są przeznaczone właśnie im, potomstwu, bo to oni będą uprawiać ich ziemię, gdy tamci kopną w kalendarz - ale, ale, ale, jeszcze wcześniej przed tym zdążą zadbać o należytą edukację, może wkupić się w łaski jakiejś bogatszej rodziny, kto wie. Drugim typem rodziców są rodzice, którym wisi wszystko. Wiszą dzieci, wisi czajnik, wisi lina powieszona na drzewie, wisi gówno, które kot narobił przed domem. Chęć do życia im się gdzieś zagubiła w lesie, to wolą każdy swój problem kwitować słowami "widocznie tak musi być", "to przecież nie moja wina", "sam se to zrób". Nie negują czyichś racji, nie chcą nikogo dobić swoimi słowami, bo "no tak przecież jest, co ja zrobię?". Takich można przeboleć, no bo jest się po części nauczonym robić wszystko samodzielnie, jeszcze czasem coś pomogą, a dalej to lepsze niż rodzice typu trzeciego. A takimi właśnie byli moi.
Kiedy z płaczem leżałam w ramionach babci, odzianą, o, niebo lepiej niż ja - choć to była tylko stara, zeszmacona suknia, może również z parą podziurawionych pończoch - czułam, że to ona powinna być tą mamą. Mamą, która by mi pomogła. Jej nigdy nic nie było obojętne, naprawdę. Zawsze obmywała moje zakrwawione ręce, nogi, plecy - zależnie od nastroju "rodziców" - dbała o nawet najmniejsze zadrapania, wydawała każdy zarobiony grosz na nowe tkaniny (jak tylko nowymi można by nazwać używane szmaty, noszone wcześniej przed dziesięć innych osób), aby czymkolwiek czystym owinąć te rany, chociaż na swoją chorobę nie zostawało jej wtedy nic. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, powiedzieć jej "przestań, ja sobie poradzę, przecież podrę stare prześcieradło! naprawdę! to nic, że jest dawno przeżarte przez mole! wystarczy! oni i tak nie zauważą!". No właśnie, gdybym mogła. Ale nie mogę. Zostaje tylko pocieszać się myślą o tym, że i tak by to nic nie zmieniło, bo w okolicy nie ma jakiegokolwiek dobrego znachora, a co dopiero leków dla niej. Wtedy nikt się nie przejmował chorymi starcami, były większe problemy.
Może inaczej - ja się przejmowałam. Przejmowałam się, gdy babcia opluwała krwią całą chustkę, którą trzymała w kieszeni przez cały czas naszej zabawy w polu (myślała pewnie, że nie zauważę, jak wyciągała ją po kryjomu i charkała w nią, gdy za bardzo się zmęczyła). Przejmowałam się, gdy na prostej drodze przewracała się z powodu zawrotów głowy. Przejmowałam się, gdy nagle upuszczała niesione w ręce jabłka, bo "w ramieniu bardzo ją zakłuło, bardzo przeprasza, to nic, to nic", a chwilę później brała jeszcze większą ilość ode mnie, żeby pokazać, że to nic, że przejdzie. Nie przeszło. 
W ostatnim tygodniu jej życia rodzice spięli się, jeszcze poklęli trochę na koszty jedzenia i, koniec końców, z samego ranka zabrali babcię do szpitala oddalonego godzinę drogi stąd. Zostawili mnie w domu, małą, samiutką, a towarzystwa dotrzymywał mi tylko Buc, bardzo stary pies, którego rodzice takim imieniem przepięknie ochrzcili. Oboje dzielnie czekaliśmy - on ze swoją mordą na moich kolanach, ja z czołem opartym o drewnianą werandę na tarasie przed domem. Nawet zaczęłam robić dla babci wianek ze stokrotek, ślicznie w nich zawsze wyglądała. Promiennie... tak żywo. Pomimo wielkiego głodu, jaki odczuwałam po dłuższym czasie, a także bólu brzucha, czekaliśmy dalej i czekaliśmy. No i żeśmy się doczekali. 
Późnym popołudniem wrócili -  wóz, który słychać już z bardzo daleka, był zakurzony bardziej niż zwykle, ale to w tamtej chwili nie było ważne. Podniosłam się wtedy z klęczek, twarz miałam mocno przypieczoną przez słońce, a na twarzy grubym flamastrem wypisane oczekiwanie. Jako pierwszy z pojazdu wyszedł ojciec... nie, to złe określenie - on z niego wypadł. Machał rękami na wszystkie strony wściekły jak diabeł, tłuste włosy kołysały się na boki po obu stronach okrągłej, czerwonej twarzy, a słowa wydobywające się z jego ust na pewno nie były przeznaczone dla moich dziecięcych uszu. Gdy tylko mnie zobaczył z jego oczu jakby zaczęły bić pioruny, a swoje kroki skierował w moją stronę. Ale ja nie patrzyłam na niego, patrzyłam na postacie za nim. A właściwie postać.
Mama wysiadła ze środka. Bardzo powoli, ostrożnie, tak, żeby nie ubrudzić sobie nowych-używanych butów pożyczonych ostatnio od koleżanki. Rozglądnęła się po otoczeniu, a sekundy później jej wzrok spoczął na mnie. 
Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Łzy na jej twarzy zobaczyłam chyba pierwszy raz w życiu, a zapamiętam je na zawsze. Pod dolną linią rzęs roztarty miała cały makijaż, jaki codziennie starannie wykonuje, dosłownie zanim ojciec wyrzuci ją z łazienki z wrzaskiem "po ... ci to, głupia babo?!", na policzkach gdzieniegdzie roztarte plamy z tuszu, a szminka delikatnie rozmazana po stronie prawego kącika ust. Kosmyki długich do pasa włosów, które musiały powychodzić jej w trakcie dnia, opadały falami na smutną buzię z ponuro zakrzywionym nosem, dodając jej lat, a także wyglądu starej wdówki. Mimo tego niechętnie przyciągającego wzroku wyglądu, moje oczy spoczęły na tylnych drzwiach furmanki, które jednak nie otwarły się.
- Czego się tam, kurwa, lampisz?! Patrz na mnie! Do Ciebie, kurwa, mówię! - krzyki tego wrednego człowieka sprowadziły mnie na ziemię. Ze wzdrygnięciem szybko przeniosłam swój wzrok na jego twarz, by po chwili zostać oplutą przez jego energicznie ujadające szczęki. Starałam się powoli oddalić, przesuwając się jak najdalej od drzwi wejściowych, bo ojciec w swojej złości za chwilę by mnie stratował. - To wszystko to twoja wina, pierdolony szczylu! Gdyby nie ty i te twoje zasrane 'ranki' na 'buziuni' i 'pleckach', to mielibyśmy jakiekolwiek pieniądze na leczenie ale kurwa nie!  - No tak, to zawsze była moja wina. Tak przynajmniej kazali mi myśleć.
- G-Gdzie jest b-babcia, tato? - zapytałam tak grzecznie jak tylko mogłam, ale w środku byłam przerażona. Nowotwór, nowotwór, czytałam o tym w zielniku. Czy to była ta groźna choroba? Coś mi się kojarzy z herbatą, uch, czy to nie to babcia piła?  Widłak goździsty, widłak goździsty, widłak goździsty, czytałam to przecież! Wiem, że rośnie w naszym ogródku, ale co to ma do... 
- W dupie. Kurwa pierdolona mać, wszystko twoja wina! - z tym wrzaskiem, a później trzaskiem drzwi, furiat wparował do domu. Nawet nasz czarny, pechowy pies widząc jego zachowanie siedział od dawna pod jabłonią, skulony. Każdy w okolicy bał się jego napadów gniewu. Psina nieraz już dostał drewnianą laską przez plecy, która zresztą została po dziadku. Ale jego nie pamiętam. Ważniejsza zawsze była babcia. Na myśl o niej z oczu popłynęły mi łzy. Gdzie jest babcia? Została w szpitalu? Oby wydobrzała! Rodziców będzie to sporo kosztować, lekarz z miasta jest bardzo drogi. Tak słyszałam od Youty.
Mama minęła mnie bez słowa, kopiąc nogą w starą donicę z kwiatami, które wczoraj tam wsadziła. Trochę ziemi zostało jej na czubku buta, ale zignorowała to, wchodząc do środka. Czyli nie martwiła się tym tak, jak myślałam, że się martwi. Dalej byłam lekko roztrzęsiona, ale powoli zaczęłam się podnosić, trzymając się werandy. Po krótkim staniu w słońcu nie było tak źle, w końcu do wszystkiego ponoć można się przyzwyczaić. A zwłaszcza do takich napadów gniewu i złości, które zdarzały się ojcu przynajmniej pięć razy dziennie.
Nie chciałam się teraz martwić nimi. Swoje powolne kroczki skierowałam jak najdalej od tego domu, po spróchniałych, ale dalej trzymających się, drewnianych schodkach, następnie wzdłuż mocno wydeptanej ścieżki przed domem, a później puściłam się biegiem przez pole uprawne rodziców. Nawet nie zauważyłam, że biegłam całkowicie boso, kapcie zostawiwszy gdzieś przed domem. W tamtej chwili wewnątrz siebie po prostu zapragnęłam pobyć w swojej dziesięcioletniej samotności, więc nie patrzyłam, jak, ani w czym, biegnę. Oglądnęłam się nawet przez ramię, czy aby nie leci za mną pies-towarzysz, ale nie. Przeszkadzałby mi swoim furczeniem i ujadaniem na każdego zająca, czy ptaka.
 Nawet nie wiem, kiedy zawędrowałam pod tutejszy lasek. Znajdowałam się już daleko od domu, ale rodzice i tak się o mnie martwić nie będą. Znając ich... zdążyli pewnie opróżnić po kilka szklanek alkoholu i upajają się swoim towarzystwem. Norma. Opijają się po każdym ważniejszym członku rodziny. W ich przypadku początkowa złość przechodzi przez alkohol i zmienia się w radość, zawsze. Rolnicy nie dostają tutaj żadnych pieniędzy za nicnierobienie, a wyhodowanie czegokolwiek na małopróchnicowej ziemi graniczyło z cudem. Ale to była ostatnia rzecz, która im została po odcięciu się od reszty rodziny.
Wbiegając między drzewa poczułam tą dobrze znaną mi więź w przyrodą. Wiedziałam, gdzie się znajduję, za którym krzakiem jest lisia nora, na której gałęzi sosny uwielbia przesiadywać rozhukana sowa, którą słychać aż na farmie, wszystko. Zwolniłam do marszu, ciekawsko rozglądając się wokół. Pod moimi bosymi stopami lekko szeleściła ściółka, trochę wilgotna z powodu wieczornego deszczu z dnia poprzedniego. Uczucie bycia tam, świeże powietrze... bardzo pomagało. Kiedyś z babcią zbierałyśmy tam grzyby, a że obie się na nich znałyśmy niezbyt dobrze, zielnik został w domu... pół rodziny dostało zatrucia podczas jednej z ostatnich uczt, jakiekolwiek dane nam było spędzić razem. Nikt nie znalazł przyczyny, ale my wiedziałyśmy. Wiedziałyśmy, że to nasza sprawka. W czasie wspominania tej nieszczęsnej uczty zawsze posyłałyśmy sobie rozbawione uśmieszki. To była ona - niezależnie od sytuacji potrafiła rozbawić siebie i najbliższych, wprowadzała spokój; osoba najmilsza mojemu sercu. 
Nawet nie patrzyłam, gdzie idę, bo po co? Po prostu z uśmiechem szłam przed siebie. W razie potrzeby znajdę północ, bo w stronę północy leży mój dom. Patrzcie, gdzie rośnie mech - tak uczyli mnie w szkole, a ja mam dobrą pamięć. Czasem aż za dobrą. Pamiętam każde uderzenie, które zadał mi ojciec. Och, jak on nie znosił, gdy tak się do niego zwracałam. Za to bolało najbardziej. Do dzisiaj pamiętam każdy szczegół o osobach, które spotkam na ulicy (w przypadku mojej wsi to w kościele, w polu, na targu; innych miejsc spotkań nie było) - kolor oczu, kolor włosów, kolor skóry, czy guziki w marynarce były dobrze dopięte, który guzik od koszuli nie był na swoim miejscu, jak dokładnie wyglądały żłobienia w podeszwie buta... Z początku było to zupełnie nieprzydatne, ale w czasie pewnego wichru, gdy rodzice zdrowo pijani wyszli w stronę targu i nie wracali przez bardzo długi czas, ta umiejętność po raz pierwszy się przydała. Nie było ich prawie dwa dni, z niewielką pomocą pani Aliny, naszej jedynej sąsiadki oddalonej o dwa kilometry, a także miejscowego „komisariatu”, jak to zwykle nazywaliśmy, a wlaściwie po prostu zbiórki kilku miejscowych ninja, udało się. Ktoś ich widział w tym miejscu, tamci panowie w tamtym - opisywanie najmniejszych szczegółów całego ubioru przyszło mi niezwykle łatwo, co pomagało skleić wszystkie fakty w jedną całość. Zresztą to jedyna rzecz, którą potrafię. Rysować nie umiem, nigdy nie miałam w ręce kredek - zabrane przez 'siły wyższe' z pretekstem "A po co ci to? W dupę je sobie co najwyżej możesz wsadzić!", ze śpiewaniem mogłam próbować tylko w samotności, jakakolwiek nauka, którą wszyscy w tym czasie przerabiali w Akademii stała na poziomie poniżej mułu w rzece. Nie miał mnie nawet kto przypilnować przy nauce tabliczki mnożenia, bo 'miałam przestać zajmować czas'. Babcia też rzadko bywała w domu. Prawie nigdy nie chodziłam do szkoły, bo albo siedziałam zamknięta w schowku, albo w swoim własnym pokoju. Z oknami zabitymi deskami oczywiście. Nikt tam się tym nie przejmował. "Nie ma cię na lekcjach? Przykro nam! To nie nasza sprawa."
Kolegę w Akademii miałam jednego, wcześniej wspomnianego Youtę. Youta miał rude, kręcone włosy, wiecznie zarumienione, piegowate policzki, okulary grubsze niż denka od słoików, a za nimi rozbiegane zielone oczy. Wzrostem wtedy nie grzeszył, bo zawsze był o pół głowy niższy ode mnie. I pamiętam, że uwielbiał koty, potrafił gadać o nich godzinami. 
- Przyjedziesz kiedyś do mnie na wakacje? - zapytał mnie raz, gdy pomiędzy lekcjami przyszedł czas na krótką przerwę. W szkole byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, zawsze razem, najlepsi uczniowie - o ile można być najlepszym uczniem za szybkie czytanie i kilka zadań z technik tropienia.
- Oczywiście, że tak! - wyszeptałam zachwycona. 
I dokładnie wtedy kontakt nam się urwał. Nagle rodzice postawili sobie za punkt honoru, abym z domu wychodziła jak najrzadziej. Za najmniejsze przewinienie, którym okazało się niekontrolowane użycie chakry, zabili mi okno starymi dechami... ja dalej nie wiem, jakim cudem ojciec w takiej nietrzeźwości mógł trzymać młotek, a tym bardziej trafiać w gwoździe. Ale zrobił to dobrze - do środka pomieszczenia nie docierało teraz żadne światło. Toaleta dwa razy dziennie, rano i wieczorem, obiad dostawałam jak sobie tylko przypomnieli, często był złożony może z kilku ziemniaków  (nie, żeby było nas stać na coś innego), a ze środka wyjść mi nie było wolno. Rozpili się przez śmierci dziadków, o których wówczas nie miałam pojęcia - wiedziałam tylko o dziadku, o babci cały czas myślałam żeby wyzdrowiała, że nie powinni jej tam trzymać długo, że gdy wróci to będzie czuła się jak nigdy lepiej. Dobrze było mi wtedy tak myśleć, ocierając równocześnie łzy z policzków, kochałam ją bardzo swoim dziecięcym sercem. Las dodatkowo dodawał otuchy, zimne, wilgotne powietrze, kojąca atmosfera. Jedynym problemem w trakcie mojej wędrówki, oprócz płaczu nad tym, aby babcia w spokoju zdrowiała, był fakt, że nie patrzyłam pod nogi.
Dosłownie.
Dotychczasową ciszę pięknego lasu rozdarł mój dziki wrzask i głuche tąpnięcie, czym był mój upadek na ziemię. W ciągu sekundy poczułam, jakby ktoś rozdzierał mi kostkę na żywca, co właśnie się działo. Krew była wszędzie. Rozerwana skóra odstawała z każdej strony zamkniętych dookoła mojej nogi wnyk. W dzikim amoku spróbowałam ją stamtąd wyrwać, powodując jeszcze gorsze obrażenia, czerwony płyn był już wszędzie - na ściółce, na łańcuchu, na moich rękach, na zużytej brązowej sukience. Krzyczałam ile sił w płucach - może przy odrobinie szczęścia ktoś by to usłyszał? Darłam się, nawet sama próbowałam otworzyć klatkę, ale na próżno. Próbowałam wepchnąć w środek najbliżej leżący patyk, który i tak złamał się pod naporem mojej znikomej siły. Łzy leciały mi ciurkiem po policzkach, spływały po szyi, kapały na ubranie. Zakrwawiona kostka cały czas była uwięziona, o poruszaniu palcami mogłam tylko pomarzyć w swoich najgłębszych snach. Naprawdę próbowałam wszystkiego, a ból tylko odejmował mi sił. Obezwładniał. Z każdym najmniejszym ruchem czułam, jakby ktoś mnie torturował, wszystko sprawiało ból, nawet oddychanie. Nie mogłam znaleźć żadnej pozycji, w której bolałoby mniej - tylko pogarszałam sprawę. 
Wszystkie ptaki z okolicy dawno już wyleciały w przestworza, najbliżej będące zwierzęta pochowały w swoich norach, a ja siedziałam na mokrej ziemi i ryczałam, jakby świat miał się nigdy nie skończyć. Na nic wycieranie twarzy brudnym rękawem się nie zdało, bo łzy cały czas napływały nowe, wręcz rozcierałam sobie brud, powodując swędzenie.  Dookoła same zarośla, gdzieś na horyzoncie zaczyna ciemnieć - a przecież dopiero było późne popołudnie! - bałam się, naprawdę się bałam. Rodzice w domu pewnie pijani, zapomnieli o bożym świecie, jaka ja wtedy byłam głupia!
Za swoimi plecami usłyszałam trzask łamanych gałęzi, na co odwróciłam się szybko, powodując jeszcze większy ból. Bolesny jęk wydostał się z moich ust, co chyba spowodowało, że krzaki zaczęły się poruszać.
- Wydaje ci się, wydaje ci się...! - szeptałam gorączkowo do siebie, dodawało mi to trochę otuchy. - Nie niedźwiedź, proszę, niech to nie...
Naprawdę coś tam poruszało się w krzakach, z każdą chwilą coraz bliżej, coraz bliżej. Słyszałam nawet tap, tap, tap, jakby coś ciężkiego stąpało po ziemi. To było okropne uczucie, wiedząc, że coś ci się przygląda, a ty nie wiesz nawet co to jest. To pewnie niedźwiedź, ja zginę, o matko, pomocy, pomocy, pomocy, pomocy!  Strach ogarniał mnie coraz bardziej, w nodze nie miałam już czucia, chociaż to mi nie przeszkadzało. W ciasno zaciśniętych piąstkach dłoni lała się krew, bo przecież musiałam sobie głęboko wbić paznokcie, żeby nie zwariować. Ból w nodze zaczynał sięgać już ponad kolano, boże, boże, boże, pod klatką zaczynała tworzyć się mała brązowawa kałuża, a moja twarz robiła się coraz bledsza.  Naprawdę starałam się nie zemdleć ze strachu w tamtej chwili, naprawdę.
Moje prośby chyba zostały wysłuchane, tam na górze. Zza najbliższego drzewa powoli wyłonił się chudy i jednocześnie długi cień, więc na pewno nie zwierzęcia - tu mogłam odetchnąć z ulgą, ale tylko na tyle, żeby nie za bardzo się poruszać. W ciągu kilku sekund stał przede mną wysoki mężczyzna z w bardzo dziwnym, ciemnym płaszczu z czerwonymi emblematami. Emocje na jego twarzy były bardzo trudne do odczytania, może niedowierzanie połączone z jakąś kpiną Może. Jego oczy oglądały mnie od stóp do głów, a wzrok w końcu spoczął na mojej kostce zaklinowanej w pułapce na zwierzynę. 
- Zamknij się w końcu. - wymamrotał zdenerwowany, ale ułamek sekundy później klęczał przy mnie, kusza odrzucona gdzieś na dalszy plan. Zakręciło mi się wtedy w głowie, za szybko się poruszał, musiałam oprzeć się jedną dłonią o podłoże, żeby nie stracić równowagi i nie paść plecami na ziemię. Zemdleję, zaraz zemdleję - kołatało mi w głowie przez cały czas, a mój ratunek chyba to zauważył, bo w ciągu krótkiej chwili umorusana brudem i krwią otwarte wnyki leżały pod jednym z drzew. W międzyczasie jeden z moich wrzasków wypłoszył ostatnie pozostałe zwierzęta w okolicy i chyba ogłuszył nawet samą mnie. Łzy dalej leciały, pół ubrudzonej sukienki było już mokre, ale naprawdę się starałam. Starałam się być silna, bo co by na to powiedziała babcia?  Starałam się nie piszczeć, gdy na ranie wylądowało coś drażniącego, nawet, jeśli był to materiał mający zatamować krwawienie. To nie był materiał, to była jakaś stara szmata, którą mężczyzna wyciągnął ze swojej skórzanej kabury umieszczonej na prawym udzie (choć w pierwszej chwili nawet nie zauważyłam, żeby ją miał).
- Boli, boli, boli, boli, bolii-iii... - wyłam cicho, zaciskając załzawione jak tylko najmocniej mogłam. To podobno pomaga... ale nie w tym przypadku. Nie w tym przypadku, gdy czujesz mięso oderwane od kości, pulsowanie żył, wszystko jest takie podwójne, gorsze, czasami nawet potrójne. Koszmar. 
Nie odzywał się dalej. Półdługie ciemne włosy opadały mu na twarz, częściowo zasłaniając uszy, i tak bardzo dobrze widoczne kości policzkowe. Jego twarz miała bardzo zmęczony wyraz, jakby na co dzień spotykał się z morderczą walką o przetrwanie,  nie miał też tak pulchnej twarzy, jak mój ojciec - musiał jeść mało, a przynajmniej wystarczająco. Oczy cały czas miał skupione na jednym punkcie, na jego zakrwawionych rękach, kiedy ciecz zaczęła przesiąkać przez materiał, który poświęcił na moje głupie zachowanie. Mieli rację, mieli rację, Boże, jaka ja jestem głupia, głupia, głupia... Wszystko co mówili o mnie było prawdą... Noga dalej bolała niemiłosiernie, ucisk wcale przy tym nie pomagał, palce u stopy miałam całkowicie sine. Kiedy zdążyło zrobić się tak zimno? Nie lubię zimna, kiedyś Youta rzucił mi śnieżką w twarz, o matko, jakie to było okropne... I jeszcze wpadło mi za kołnierz, dodatkowo śnieg padał wszędzie, wiało, wiało, oj wiało, naprawdę nie lubię takiej pogody, bo przecież wtedy-
- Nie odpływaj, dzieciaku.
Kiedy ja położyłam się na ziemi? Nie pamiętam. Wydawała się taka miękka, prawie jak idealne łóżko. Brakowało mi dobrego łóżka. W swoim pokoju miałam tylko słomę, bo na strych trudno było wnieść cokolwiek, a sama przecież nie dałabym rady. 
- Słyszysz?
Szok, szok, szok, szok. Nie wiedziałam co się dzieje. Po boku mruga światło, patrzenie boli, ała, gałęziami drzew porusza wiatr.  Jego też lubię. Lubię, gdy dziurą w szybie wpada do środka mojej małej klitki, porusza się pomiędzy starymi meblami, regałami z książkami, czasami też zaglądnie pod łóżko, dzięki niemu przesunie się jakiś papier na stole - wtedy czuć, że poza tym miejscem jest coś innego, inne życie, pewnie lepsze od bycia zamkniętym na cztery spusty.
Ostro bolący policzek przywrócił mi zdolność logicznego myślenia. Przestraszona popatrzyłam na dłoń, jeszcze nie tak daleko znajdującą się w powietrzu. Uderzył mnie, uderzył, kolejny, który chce mi zrobić krzywdę!
- Czy chociaż na chwilę możesz przestać ryczeć jak mały szczyl i sobie to potrzymać? - warknął na mnie ciemnowłosy, wskazując na moją jako tako zawiązaną kończynę. Przerażona przytaknęłam kilkakrotnie, próbując się szybko podnieść, co spowodowało natychmiastowe kłucie gdzieś w mojej głowie. Nie chciałam się poddać, więc pomimo tego, pomimo jęków z bólu, trzymałam zakrwawioną tkaninę, jak tylko mocno miałam możliwość. On natomiast z kieszeni wyciągnął kawałek bandaża - powiedział, że ma tylko tyle i musi wystarczyć. Nie chciałam być tylko tym nierobem, który wpadł w kłopoty i tylko czeka na ratunek, więc chwyciłam za swoją sukienkę i szybkim ruchem oderwałam jej duży kawałek. Nie myślałam o tym, jak bardzo mi się za to dostanie, nie myślałam o tych konsekwencjach. Chciałam pomóc.
Gdy wyciągnęłam do niego rękę z poszarpaną tkaniną, a drugą kurczowo uciskałam przyprawiającą mnie o dreszcze ranę, nasze oczy po raz pierwszy się spotkały. Jego wzrok... było w nim coś dziwnego. Tęczówki koloru zachmurzonego nieba w nocy, widocznie odcinające się od białek oczu, były wręcz stalowe - a przynajmniej zdawały się ciąć wszystko, co napotkały. Gęste brwi nad nimi, zmarszczone, nadające trochę ponurego wyglądu.  I wszystko wyglądało na nim tak... poważnie. Kilkudniowy zarost. Z jednej strony widocznie zużyte buty, które nosili ninja. Był ninja. Nigdy wcześniej nie spotkałam prawdziwego ninjy, oprócz nauczycieli w Akademii. Z drugiej strony czarny, znoszony płaszcz, ale jednak z wysokiej jakości materiału, nigdzie nieprzetarty, ale te znaki na nim były niepokojące. Coś mi w głowie świtało, ale tylko trochę. Gdy siedział tak przede mną na ziemi, zza jego pleców wyłoniła się druga osoba, ale też w podobnym ubraniu. Ten z kolei był bardziej, niż niepokojący. Przenikliwy wzrok wychodzący z małych oczek, pogardliwy uśmieszek. Wydawało mi się, jakby miał niebieską skórę, ale to musiała być gra zachodzącego słońca. Ludzie z niebieską skórą nie istnieją.
Patrzył na mnie, jakbym była niewarta czasu, który musieli na mnie tracić.. Może tak było, ale mimo tego starał się mi pomóc. W ciągu kolejnych minut zawiązany na nodze miałam solidny bandaż. Ten drugi po raz pierwszy się do mnie odezwał.- Musi to obejrzeć lekarz, na pewno będziesz potrzebowała szwów. - Mówił to tak, jakbym sama miała tą zdolność do zawleczenia się tam. Jakbym wiedziała, gdzie jakikolwiek lekarz się znajduje. Ale nie wiedziałam i bałam się to powiedzieć na głos. Bałam się im też powiedzieć o rodzicach, że najprawdopodobniej zostanę z tym całkiem sama. Że nikt mi nie pomoże. Nigdy. A przynajmniej nie w tym domu. Już  naprawdę na nic tam nie liczyłam.
- Ugh... Jak się tu w ogóle znalazłaś?
Nie wiem, jak znaleźliśmy się pod moim domem. W którymś momencie drogi po prostu straciłam przytomność, obudziłam się dopiero, gdy zostałam ułożona na tarasowej ławie, którą dawien dawna wyciosał dziadek. Słońce już dawno zaszło za drzewami, chmury powoli zaczynały zachodzić na niebo. Delikatny wietrzyk jeszcze gdzieś powiewał, czasem porywiściej, niosąc wieści o nadchodzącej burzy. Burza bardzo by się wtedy przydała, bo plony na polu uprawnym zaczynały podsychać przez wiecznie gorące temperatury. Pierwszy raz widziałam taki parny sierpień, zawsze było zimno. W końcu góry, wieczny śnieg, chodzenie w kufajkach dzień w dzień... nawet ta pogoda mi się podobała, szczerze mówiąc. Każde zaczerpnięcie świeżego powietrza było jak zbawienie - zwłaszcza dla osoby zamkniętej przez większość dnia na zapaskudzonym strychu we własnym domu. 
Przez te rozmyślenia nie zauważyłam nawet, jak ten długowłosy tajemniczy mężczyzna zaczął odchodzić w stronę, z której przybyliśmy. Nie widziałam nigdzie tego drugiego. Może byli braćmi? A może… Musiał mieć gdzieś tam swój dom...
- P-Proszę pana! - zdążyłam jeszcze ostatkami krzyknąć, zanim zniknął mi z pola widzenia. - Jak się pan nazywa?
Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymałam, był delikatny, tajemniczy uśmiech i skinienie głową. Patrzyłam na niego ze zdziwieniem, bo dlaczego nie odpowiedział? Uratował mnie. Częściowo. Chciałam wiedzieć chociaż to o nim wiedzieć. Bo przecież nie spotkamy się już nigdy więcej, prawda?  Widzimy się pewnie ostatni raz... Dobrzy ludzie zawsze odchodzili.
Tak wtedy myślałam. 
A to myślenie właśnie było błędne.






_____~~~~~_____~~~~~_____


Przeczytałeś? Skomentuj!

czwartek, 26 lipca 2018

DRABBLE NA ZAMÓWIENIE!!! Totalna darmoszka :D

Brak komentarzy:

Hej!

Zabieram się za pisanie drabbli na zamówienie. :> Zachciało mi się popisać.

W sumie... z tymi 100 słowami to będzie ciekawie.

Mam kilka zasad:

~ max. 5 pod rząd na osobę!

~ wybieranie możliwe jest tylko spośród tych 


anime:
  1. Naruto (a szczególnie Akatsuki!)
  2. Attack On Titan, 
  3. Tokyo Ghoul, 
  4. Yuri On Ice, 
  5. Vassalord

seriali:
  1. Supernatural, 
  2. The 100, 
  3. Orange Is The New Black, 
  4. Sherlock, 
  5. Hannibal,
  6. Lucifer 

 filmów:
  1. Iron Man
  2. Avengers
  3. Strażnicy Galaktyki
  4. Captain America
  5. +pewnie reszta filmów z Marvela
  6. Batman
  7. Superman
  8. +na 75% reszta filmów z DC

książek:
  1. Harry Potter

 

 

~do każdego zamówienia wybieracie numer tabelki i numerek z samej tabelki, co będzie jednocześnie tematem fanfika. Writer's Choice to po prostu to, że ja sobie wybiorę losowy temat. ;)

 ~możecie dopisać, czy ma to być yaoi, yuri, czy jakiś light romance. Standardowo zakoszone ratingi z AO3

 

General Audiences: The content is unlikely to be disturbing to anyone, and is suitable for all ages.
Teen And Up Audiences: The content may be inappropriate for audiences under 13.
Mature: The content contains adult themes (sex, violence, etc) that aren't as graphic as explicit-rated content.
Explicit: The content contains explicit adult themes, such as porn, graphic violence, etc.


Przykład: Hej! Chcę zamówić paring Dean x Castiel z Supernatural (Mature), temat: tabelka D numerek 4. :) 



Gdy drabble już napisane - usuwam z tabelki temacik, co by się bardzo nie powtarzał. Pewnie i tak będzie. ;)

Jeśli naprawdę chcecie ryzykować, to można dorzucić swoją propozycję dotyczącą serialu, anime, komiksu. Naprawdę nie obiecuję, że to ogarnę. Potrzebuję min. dzień, żeby napisać jeden, także miłego czekania.

Dzięki!



TABELA A

001.Evidence 002.I'm here 003.Funeral 004.Puppy love 005.Gloves
006.Blackboard 007.Muse 008.Magic 009.Clean 010.Secret
011.Superstition 012.Fantasy 013.Test 014.Tease 015.Storm
016.Strawberries 017.Weapon 018.Beach 019.Lost 020.Cry
021.Aloof 022.Blood 023.Tower Block 024.Taxi 025.Search
026.Writer's Choice 027.Writer's Choice 028.Writer's Choice 029.Writer's Choice 030.Writer's Choice





TABELA B

001.Lively 002.Remorseful 003.Dismiss 004.Heavy 005.Forward
006.Prowl 007.Cut 008.Compromise 009.Impulse 010.Hush
011.Morals 012.Engage 013.Voice014.Awkward 015.Lower
016.Plead017.Caring 018.Believe 019.Found 020.Shield
021.Open022.Tactile 023.Journey 024.Scowl025.Hero
026.Writer's Choice 027.Writer's Choice 028.Writer's Choice 029.Writer's Choice 030.Writer's Choice



TABELA C

01.Defiant02.Powder03.Grateful04.Decent05.Union
06.Cleansed07.Go08.Shame09.Objective10.Strength
11.Life 12.Contempt13.Wrong14.Sweeten15.Hands
16.Strangle17.Lullaby18.Untouchable19.Whispered20.Prayers
21.Obvious22.Rhythm23.Afterlife24.Hidden25.Parade
26.Touch27.Free28.Enjoy29.Shining30.Overflow



TABELA D

001.First kiss 002.Final 003.Numb 004.Broken wings 005.Melody
006.Rules 007.Chocolate 008.Nostalgia 009.Heartbeat 010.Stranger
011.Confusion 012.Bitter 013.Afterlife 014.Daybreak 015.Audience
016.Endless sorrow 017.Fireworks 018.Wishing 019.Happy birthday to you 020.Tomorrow
021.Oppression 022.Agony 023.Return 024.Protection 025.Boxes
026.Hope 027.Preparation 028.Beautiful 029.Lies 030.Underneath
031.Hide 032.Diary 033.Unforeseen 034.Conditional 035.Gone
036.Clear skies 037.Heartache 038.Wired 039.Insanity 040.Foolish
041.Words 042.Study 043.Punctual 044.Piggybank 045.Shooting star
046.Writer's Choice 047.Writer's Choice 048.Writer's Choice 049.Writer's Choice 050.Writer's Choice



TABELA E

001.Threat 002.Empire003.Falter 004.Compliment 005.Glass
006.Honour 007.Work 008.Jealous 009.Strings 010.Semantics
011.Innocence 012.Dispose 013.Blaze 014.Neglect 015.Quake
016.Guess 017.Quarrel 018.Brood 019.Effort 020.Now
021.Solve 022.Rest 023.Soon 024.Listen 025.Haze
026.Excite 027.Verbal 028.Fragment 029.Inert 030.Classic
031.Animal 032.Jagged 033.Strange 034.Measure 035.Ashes
036.Leave 037.Fit 038.Elusive 039.Painstaking 040.Unfold
041.Wrap 042.Friend 043.Swift 044.Seasons 045.Need
046.Writer's Choice 047.Writer's Choice 048.Writer's Choice 049.Writer's Choice 050.Writer's Choice



TABELA F

001.Mistakes002.Heartfelt003.Fading Away004.Spirit005.Choose
006.Immortal007.Open Your Eyes008.Electrify009.Starlight010.Sacrifice
011.Honour012.Bite013.Commit014.Fake015.Tender
016.Trouble017.Final018.Waiting019.Awareness020.Turn Away
021.Searching022.Hands of Fate023.Irresistable024.Easy025.Breathing
026.Stumble027.Fighting028.Closing In029.Involved030.Destiny
031.Sweet032.Calling033.Nightmare034.Flat035.Superstar
036.Spider Web037.Haunted038.Rich039.Everybody040.Meant No Harm
041.Apple042.Darling043.Name044.By My Side045.Mountains
046.Writer's Choice 047.Writer's Choice 048.Writer's Choice 049.Writer's Choice 050.Writer's Choice



TABELA G

001.Crash002.Dim003.Futile 004.Erratic 005.Loved
006.Soft 007.Hold 008.Shackles 009.Broken 010.Precious
011.Odds and Ends 012.Tea 013.Twisted 014.Echo 015.Soothe
016.Fight 017.Naked 018.Push 019.Alive 020.New
021.Born 022.Murmur 023.Devious 024.Isolation 025.Starve
026.Breakable 027.Winter 028.Ignore 029.Colour 030.Grace
031.Belong 032.Choke 033.Reach 034.Difficult 035.Heat
036.Veneer 037.Fall 038.Nightmare 039.Contagious 040.Good riddance
041.Goodbye 042.Scarred 043.Last dance 044.Burn 045.Steady
046.Monster 047.Voodoo048.Shine 049.Intent 050.Camping
051.Grave 052.Machine 053.Destination 054.Nowhere 055.Garden
056.I know 057.Dust 058.Dream 059.Destiny 060.Spring
061.Sigh 062.Fingertips 063.Waiting 064.Playboy 065.Revenge
066.July 067.Desire 068.Free 069.Celebration 070.Stars
071.Morgue 072.Space 073.Whitewash 074.Alone 075.Coma
076.Letters 077.Phone call 078.Music 079.Silence 080.Cards
081.Emblem 082.Elephant 083.Monopoly 084.Reality 085.Serenity
086.Bone 087.Chalk dust 088.Manuscript 089.Ink 090.Perfection
091.Ring 092.Drive 093.Missing 094.Full moon 095.New direction
096.Writer's Choice 097.Writer's Choice 098.Writer's Choice 099.Writer's Choice 100.Writer's Choice



TABELA H

001.Immortal 002.Sway 003.Sticks and Stones 004.Museum 005.Practical
006.Over 007.Speak 008.White noise 009.Snow storm 010.Present
011.Quitting 012.Paint 013.Freak out 014.Home alone 015.Haunted
016.Moonlight 017.Front 018.Queue 019.Bus 020.Stare
021.Massage 022.Wine 023.Searching 024.Toxic 025.Forget
026.Stripped 027.Cheating 028.Online 029.Climbing 030.Speed
031.Eating out 032.Admire 033.Thrilled 034.Shadow 035.Coming home
036.Anywhere 037.Lonely road 038.Electrify 039.Coffee break 040.Chained
041.Watermelon 042.Paper 043.Endangered 044.Fragrant 045.Wasted
046.Sheltered 047.Nosebleed 048.Cuddle 049.Fireplace 050.Played for a fool
051.Fireflies 052.Pills 053.Endless night 054.Crawl 055.Invisible
056.Wealth 057.Power 058.Desolate 059.Tissues 060.Varnish
061.Careful 062.Dirty 063.Circus 064.Engagement 065.Junction
066.Barren 067.Lipstick 068.Shirt 069.Shortbread 070.Groceries
071.Speakers 072.Under the influence 073.Odd socks 074.Spatula 075.Watching
076.Sweat 077.Closer 078.Turning point 079.Mercy 080.Under pressure
081.News 082.Candy 083.Rain 084.Whistle 085.Needful things
086.Lawyers 087.Park bench 088.Locked 089.Tongue-tied 090.Marzipan
091.Butterflies  092.Winners and Losers 093.Abducted 094.Plugged 095.Carefree
096.Writer's Choice 097.Writer's Choice 098.Writer's Choice 099.Writer's Choice 100.Writer's Choice



TABELA I

001.Mellow002.Eternal003.Subtle004.Cheat005.Transparent
006.Believeable007.Repeat008.Addicted009.Write010.Soulful
011.Broken012.Stop Time013.Alcohol014.Pauses015.Affront
016.Run017.Experience018.Fatality019.Helping Hand020.Breeze
021.Get Up022.Villain023.Worst Day024.Bewitching025.Jubilant
026.Languid027.Obsessive028.Recoil029.Vehement030.Collide
031.On My Mind032.Mirror033.Kneel034.Locked035.Punch
036.Tight037.Urban038.Health039.Older040.Vital
041.Dawn042.Lust043.Memorial044.Pretend045.Zeal
046.Disaster047.Blush048.Nimble049.Remain050.Snore
051.Done052.Justice053.Weapon054.Tide055.Accent
056.Indirect057.Haze 058.Puzzle059.Try Again060.Reap
061.Settle062.Treat063.Notice064.Least065.Exception
066.Rule067.Correct068.Harm069.Strive070.Temperamental
071.Divided072.Victory073.Delivery074.Ballad075.All I Ask
076.Fire077.Lies078.Stormy079.Terrible080.Decay
081.Dramatic082.Panic083.With You084.Killing085.Jump
086.Waste087.Passion088.Flying089.Drought090.Sword
091.Skill092.Dust093.Enchant094.Shadows095.Powerless
096.Writer's Choice 097.Writer's Choice 098.Writer's Choice 099.Writer's Choice 100.Writer's Choice


[KEMIKE W AKATSUKI](2014)

Brak komentarzy:

 Przeczytałeś? Skomentuj!

~

Wszystkich, którzy nie trawią parodii/dużej ilości emotikon/mojego stylu pisania, bądź nie wiedzą co to jest Naruto i nie chcą wiedzieć, proszę o opuszczenie strony. Nie chcę nieprzyjemności. 

UWAGA: Występują wulgaryzmy (pewnie kilka wyrazów), sceny przemocy. 

Zachowano pisownię oryginalną.


1.

w kropli krwi moja dusza skąpana
strużką wezbrały na dłoni
świat widziałam zalaną krwią czerwoną
ślepnę powoli krwawe bruzdy na twarzy
zasłaniają kształt świtu
na chwile staje się więźniem własnej słabości
nadzieja rozdarła fałszywy sen
łzy zostały kroplami krwi duszy
*

Drogi, kochany Liderku!   27.04, gdzieś tam w Konoha

Nie wiem, czy ty na łeb upadłeś... Jak tylko wrócę, to nakopię Ci do Twojej, głupiej, żeś mi coś takiego dał.  Mam złamaną jedną rękę, przedziurawioną klatkę piersiową, pół wiochy jest rozwalone, bo wymsknęły mi się demony...

Masz pozdrowienia od Tsunade, która już nie żyje. Planują zemstę, także proponuję nic nie robić. Ich sił nawet nie ma, bo ten... wybiłam całe Anbu. I MYLIŁEŚ SIĘ, bo 6-oogoniastego tu NIE MA.

Mam nadzieję zabić Cię w najbliższym czasie, więc nie idź na misję.

~ Twoja ukochana Morderczyni <3


Przywiązałam tą kartkę do nogi jakiegoś gołębia, czy tam wróbla, i wysłałam go w stronę siedziby.
- Co ten debil sobie myślał?! Może najpierw wartoby sprawdzić, czy jinchuuriki tam jest?! Czy tylko ja tu myślę?!
- Kem, nie denerwuj się!-Hidan położył mi rękę na ramieniu. Rękę, bo miał tylko jedną.
- No ale do jasnej cholery utopię go!-wrzasnęłam.
- Nic się przecież nie stało złego.-uśmiechnął się lekko.
- NIC, tak? Mam złamaną rękę, a ty jej nie masz! Kakuzu guzdra się w skupie ciał, a ogoniastego  nie było w wiosce!-walnęłam zdrową ręką w jakieś drzewo, które kulturalnie się przepołowiło.
- Niszczysz naturę.-mruknął zamaskowany, który wreszcie raczył przyjść.
- Co Cię tam zatrzymało, staruchu? Jesteś nekrofilem?-zaśmiał się Hidan, przez co dostał po mordzie.
- Zamknijcie się obaj, bo wysadzę wszystko dookoła.-warknęłam na nich, przez co momentalnie uciszyli się.
Popędziłam przed siebie, na jakąś polanę. Złożyłam jedną ręką pieczęcie i przywołałam wilka. Tylko dla siebie, rzecz jasna. Jak najszybciej muszę dostać się do Brzasku, żeby powiedzieć kilka miłych słów, w stronę rudzielca.
- Młoda czekaj!-wrzasnęli obaj, gdy zniknęłam wśród drzew.  Zemsta będzie słodka.
*
- I tak jak Ci mówiłam, Tobiaszku. Wejdziesz tam i pomożesz swojej ukochanej onee-chan!-wepchnęłam mu do rąk różową farbę.
- Tobi pomoże, Tobi to dobry chłopiec!-wykrzyknął i wbiegł do gabinetu Peina. Rudy gdzieś wybył, więc zorganizowałam małą zabawę. Nazywa się ona "malowanie pokoju na różowo ze względem na kolorystykę".
Weszłam do środka i mimowolnie zaczęłam się śmiać. Połowa ściany i kilka mebli miały kolor hebanowo-różowo-papierowy.  Dużo dokumentów było ufajdanych ubłoconymi butami Tobiego, no ale nie musiały leżeć na podłodze!
- Oby tak dalej, Tobi! Oby tak dalej...!



2.
- Jak to rozwaliłaś statuę?!-ryknął na mnie rudy.
- Po cholerę Wam była, skoro to ja jestem głównym jinchuurikim?!-syknęłam na niego i wbiłam mu palec w tors.- Nie kłóć się ze mną, wiewiórko.
- Jeszcze raz mnie tak nazwij...
- To co?-zaśmiałam się.
- To.-przytulił mnie z głupią miną.- Nie mów tak do mnie, dobrze?
Z satysfakcją wymalowaną na tej okolczykowanej twarzy wyszedł z pomieszczenia. Popatrzyłam się na niego, jak na idiotę, którym niezaprzeczalnie był. Nie wiedział nawet, że przykleiłam mu małego pajączka do płaszcza...
- Kopī-me: Katsu!-mruknęłam i z korytarza dopadł mnie wielki wybuch, a później wrzask.
Z chichotem uaktywniłam chakrę Shukaku, którą skumulowałam w stopach. Czym prędzej wybiegłam wyjściem bocznym na polanę i wpadłam na Hidana, tego zboczonego idiotę.
- Jak łazisz, gówniaro?!-ryknął na mnie, a ja zalepiłam mu usta gliną, którą wyciągnęłam z małej torby, przewieszonej przez moje ramię.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a ona wybuchnie.-syknęłam, na co chłopak nieźle się wystraszył. Jego towarzysz, Kakuzu, trzepnął go w głowę. Białowłosy wypluł ta papkę i zaczął się krztusić.
- Skąd idziecie, Papa?-spytałam zamaskowanego.
- Nie mów tak do mnie.-jęknął- Z Iwa-gakure. Przynieśliśmy czteroogoniastego. Nawet nie wiesz, jaki był upierdliwy.
- Jak ten tu?-wskazałam palcem na tego imbecyla, który nie mógł wypluć masy.
- Mniej.-powiedział i wszedł do siedziby. Teraz zauważyłam, że ciągnął za sobą jakiegoś człowieka. Szkoda go, ale przynajmniej będzie na marionetkę dla Sasoriego.
- Kiedy go wyciągamy?-spytałam Hidana.
- Za chwilę. Lider chciał to zrobić jak najszybciej.-warknął na mnie i ruszył za Kakuzu. Poszłam za nim, z braku lepszych zajęć i tego, że muszę tam być.
- Ohayo Pein-san!-wrzasnęłam do rudego, który popatrzył się na mnie z wielką chęcią mordu.
- Stawaj tam.-pokazał mi palcem moje miejsce.
- A nie mogę sama wyciągnąć demona?-spytałam cicho?
- Nie!-wszyscy jak jeden mąż ryknęli na mnie. 
- Doshite?!-pisnęłam i tupnęłam nogą ze złości.
- Ostatnio rozwaliłaś pół siedziby, kiedy pieczętowałaś Nibiego!-syknął Sasori.
- To był tylko jeden raz...!
- ...I 4 dni roboty.-powiedział spokojnie Itachi.
- No dobra...-stanęłam w wyznaczonym miejscu i oddałam się w ręce bogów, którymi nie byli.
*



Hej, hej, hej!
Zdaje sobie sprawę, że pewnie nie wiecie, kim jestem. Może opowiem coś o sobie, a wy... To drugie sobie odrzucimy.
Mam na imię Kem i mam siedemnaście lat. Pochodzę z innego wymiaru, ale historię, jak się tu znalazłam, mogę wam ładnie streścić. A więc...

Wracałam sobie z treningu tenisa.
Gdy podchodziłam pod swój dom, usłyszałam szelest w krzakach. Powoli odwróciłam się i ujrzałam... lisa. Zdziwiłam się, bo przecież była zima. Podeszłam do niego i nagle ziemia zaczęła się zapadać.
Próbowałam wstać, bo oczywiście wywaliłam się. Szybko biegłam w stronę domu, ale ten zaczął się oddalać. Nie wiedziałam co się dzieje. Zaczęłam się rozglądać za jakąś deską ratunku. Po chwili czułam, że lecę i ogarnęła mnie ciemność...
Leciałam i leciałam. Wspominałam, że leciałam? Nagle poczułam, że moim zadkiem o coś uderzyłam. Było to biurko, które rozpołowiło się pod siłą moich zgrabnych pośladków. Znajdowałam się w jakimś pomieszczeniu zawalonym papierami. Odwróciłam się, aby zobaczyć jak duże są zniszczenia i zauważyłam jakiegoś chłopaka siedzącego na fotelu, patrzącego na mnie nieco zszokowanym wzrokiem. W ręce trzymał długopis. Popatrzyłam pod siebie zauważyłam, że siedzę na papierach.
Pośpiesznie wstałam i otrzepałam się z kurzu.  Chłopak nie mógł wyjść z zaskoczenia.
- Przepraszam, że tak rozwaliłam biurko, ale zazwyczaj nie wpadam w jakieś teleporty...

Możnaby długo opowiadać, ale jestem leniem.
co do mojego wyglądu... Mam długie, niebieskie włosy i tego samego koloru oczy. Moim Kekkei Genkai jest Kopī-me, wyglądający jak połączenie Sharingana i Rinnengana. Według mnie jego jedynym, porządnym zastosowaniem jest rozwalanie wszystkiego dookoła. Cóż... mogę nim tez kopiować techniki i inne przydatne umiejętności. 
Z tego co tu napisałam wynika, że jestem zajebista, ale nieee! Natura nie obdarzyła mnie porządnym ciałem. Nie potrafię walczyć, co strasznie utrudnia walki. Nawet Pein nie jest w stanie mi tego wrzucić do mózgu.
Dobrze, nie przerywam już czytania, chociaż niewiele tego zostało.
*


- Haloo?!-ktoś uporczywie machał mi ręką przed twarzą.
- Czego?-jęknęłam i chwyciłam się za głowę.
- Dobrze się czujesz?-spytał Zetsu, gdzieś z tyłu.
- Nie.-mruknęlam i zemdlałam. 
Kocham wyciągać i pieczętować demony, po prostu kocham!




3.

- Nie! Zostaw mnie!
- Dlaczego?
- Przestań! T-to boli...


- Kisame wyłącz ten film.-jęknęłam i wtuliłam twarz w jego ramię.
Aktualnie mieliśmy jakiś seans, więc cała nasza ekipa siedziała w salonie. Kanapa uginała się pod grubością niektórych osób (czyt. Hidan), a tak poza tym to było tu mało miejsca.
- Boisz się?-prychnął Sasori, gdzieś z podłogi.
- Tak, Saso-chan!-pisnęłam i okryłam się kocem.
- To nawet nie jest horror.-powiedział Pein gdzieś obok mojego ucha, na co przestraszona pisnęłam i spadłam na lalkarza.
- Co robisz, głupia?-warknął czerwonowłosy, zrzucając mnie z siebie.
- Lecę na Ciebie.-odpowiedziałam zgodnie z prawdą i wróciłam na swoje miejsce.
- Jesteś idiotką.-stwierdził.
- Powiedział Sasori.-prychnęłam, a przy okazji kopnęłam go w głowę.
- Zaraz Cię zabiję.-wstał zdenerwowany ze swojego miejsca.
- Siadaj, gówniarzu. Mam cztery demony i nie zawaham się ich użyć.-zabrałam od Hidana michę z popcornem.
- To moje.-powiedział bez emocji.
- Już nie.-pokazałam mu język, zaczęłam zajadać.-Tfu, ile soli!-mruknęłam z niesmakiem i wyplułam to coś na Hidana.
- Co Ci znowu odpierdala?!-krzyknął na mnie i otarł sobie twarz.
- Po prostu Cię nie lubię. Zrozum to, dzieciaku.
- Jesteś ode mnie młodsza!-powiedział lekko zrezygnowany.
- Wisi mi to.-słysząc jakiś krzyk, dochodzący z telewizora, wrzasnęłam i wybiegłam z salonu.
- Hej, czekaj!-usłyszałam jakiś głos za sobą i odwróciłam się.
- Nie oglądam tego. Jest za straszne, Otsu-chan!
- Dziwna jesteś. Tak poza tym, to Pein kazał przekacać Ci to.-podała mi jakieś papiery.
- Misja?-popatrzyłam się na krajobraz za oknem.- śnieg pada!
- Będziesz mogla ulepić jakieś bałwanki, czy coś.-uśmiechnęła się lekko i zniknęła za rogiem.
Czym prędzej pobiegłam do swojego pokoju. Po drodze wywaliłam się kilka razy, ale możemy to spokojnie pominąć. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, czyli bandaże, broń i prowiant. Do jakiejś bocznej kieszeni włożylam portfel, cały wypchany pieniędzmi.
- Kawaii-chan!-usłyszałam pisk i zostałam powalona na ziemię.
- Tobi-kun zejdź ze mnie, proszę!-jęknęłam z bólu i zrzuciłam go  siebie.
- Gdzie Kem-nee-chan idzie?-spytał piłko-do-koszykówki-chłopiec.
- Na misję.-powiedziałam cicho.
- Tobi to dobry chłopiec! Tobi idzie z nee-chan! Armio kucyków pony, łączmy się!




4. 

Drogi Liderku!
Od kilku godzin jestem w drodze do naszej siedziby. Aktualnie wracam z Hanem, tym jinchuurikim, na plecach. Złamałam sobie nadgarstek, ale chakra demonów powoli mi pomaga. Przyślij mi kogoś do pomocy, bo nie mam już siły.

                                                                                                      -Kem.



Itachi jest w drodze.
                                                                                                     Pein.


Kopnęłam jakiś kamień, leżący na drodze. Lepiej być nie mogło, przyjdzie do mnie Uchiha.
- Itachi?
Krzyknęłam, po czym ruszyłam w dalszą drogę. To bez sensu… Ochoczo umieściłam swój tyłek na jakimś głazie i położyłam obok tego mężczyznę. Po kilku minutach mojego wywijania nogami, zjawił się Itachi.
- Co tak długo?
Jak zwykle mi nie odpowiedział. Wziął ciało i przełożył je sobie przez bark. Zsunęłam się z kamienia, a po chwili razem wyruszyliśmy.
- Mogę chakry?
Chyba nie mam co czekać na odpowiedź. Przyłożyłam swój palec do jego ręki i zabrałam sobie trochę. Złożyłam pieczęcie potrzebne do przywołania, uderzając otwartą dłonią w podłoże. Przede mną pojawił się dość duży lis z dwoma ogonami. Bez zbędnych ceregieli usiadłam na nim, a Itachi położył jiinchuurikiego tuż za moimi plecami.
- Ruszaj do siedziby. Muszę coś jeszcze załatwić.-odezwał się do mnie chłopak, za chwilę znikając między roślinnością. Pstryknęłam liska w ucho, na co ten ruszył. Musiałam przytrzymać się mojego towarzysza, bo był tak gruby, że nawet się nie przesunął. Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce. Z ulgą zsiadłam ze zwierzęcia i chwyciłam Hana za frak. Pociągnęłam go po ziemi, do samego gabinetu Lidera.
- O-ha-yo!~
Już na samym wejściu nie wytrzymałam i rzuciłam w tą debilkę książką. Konan oberwała w samą twarz, osuwając się po ziemi. Chwyciłam ją za płaszcz i zamaszystym ruchem wywaliłam za okno. Wnerwiona popatrzyłam na Peina, który trzymał ręce w geście pokoju.
- Kiedyś Ci zrobię tak samo. Ona ma TU NIE WCHODZIĆ, kapiszi?-syknęłam na niego.
- Zazdrosna jesteś?-zaśmiał się.
- Tak, jestem.-prychnęłam z sarkazmem- Nie chcę małych gówniarzy, latających po organizacji. Poza tym… za młody jesteś na dzieci.
- Mówisz tak, bo jesteś nieśmiertelna.-powiedział cicho i odwrócił wzrok.
- To nie ma nic do rzeczy.-westchnęłam.
- Możliwe… Dobra, zanieś to chuchro do Sali pieczętowania.
- Tak jest, panie komisarzu!-krzyknęłam ochoczo i wytargałam jiinchuurikiego z gabinetu. Wrzuciłam go na sam środek Sali, po czy wróciłam do pomieszczenia.
- Coś się ciekawego działo?-spytał jeszcze rudy i zaczął wypełniać papiery.
- Jak już Ci napisałam, to mam coś z nadgarstkiem, zgubiłam gdzieś kawałek mięśnia z lewej łydki, skończyły mi się kunaie i oderwałam ogon demonowi.
- Dużo tego… Przecież ty nie kulejesz.-zauważył i popatrzył się w moje oczy.-Nie okłamujesz mnie?
- Nie.-odchyliłam spodnie, pod którymi była wielka dziura z krwią i żyłami, a w środek były wbite kawałki metali.-Zastopowałam miejsca czuciowe.
- Że co? Z tego co wiem, czegoś takiego nie ma.-zmrużył oczy.
- Jaki ty jesteś tępy… Nie będę objaśniać Ci całęj biologii, bo zemdlejesz.-uśmiechnęłam się lekko.-Mogę już iść? Głodna jestem…
- Możesz.-stanęłam w drzwiach- Tylko uważaj, Deidara gotował i wysadził kuchnię.
Jak na zawołanie strzeliłam sobie facepalma i wybiegłam z gabinetu i pędem udałam się do kuchni. Na progu wyrżnęłam w jakąś dziurę.
- Deidara co to jest?!
Wydarłam się chyba na całą siedzibę. Po chwili ten durny artysta wbiegł do środka, przy okazji kalecząc sobie twarz.
- Naprawiaj to, wredny, ludzki pomiocie!
Wydarłam się na niego i mocno trzasnęłam w czaszkę. Co on sobie myślał?!
- Wybacz Kemi-san, un!
- Gdzie ja będę moje płatki przyrządzać?!
- To wina Hidana, un!
- Jak to Hidana?! Ty tutaj siedziałeś i gotowałeś, tak?! Rudy mi to powiedział. Teraz bardzo grzecznie weźmiesz swoją glinę, miotły, płytki i jakiś beton ze schowka. Naprawisz ta podłogę, a ja chętnie na to popatrzę.
Biedaczek wyszedł z „kuchni”, a ja z wesołą miną ustawiłam sobie krzesełko. W końcu będzie można odpocząć!

 

_____~~~~~_____~~~~~_____


Przeczytałeś? Skomentuj!

© Agata | WS
x x x x x x x.